<wpis został przeniesiony z mojego poprzedniego bloga - tak na dobry początek>
Matki to cudowne istoty. Posiadają magiczne moce, dzięki którym potrafią zmieniać pieluchę w trakcie gotowania obiadu z prasowaniem w tle i odkurzaniem czwartą ręką. Palec w oku, wyrwane włosy i zawartość żołądka na ubraniu nie robią na nich najmniejszego wrażenia. W czasie piętnastu minut "dla siebie" posprzątają dom, zrobią zakupy, a nawet posta skrobną. Ale jest jedna, jedyna rzecz której Matki nie potrafią. To umiejętność, której mimo wymuszającej rzeczywistości nie udało im się nabyć. Otóż Matki nie potrafią latać. I może się to wydawać absurdalne dla Urzędników, Projektantów przestrzeni publicznej i innych osób Zarządzających, jednak zapewniam, że ta wiadomośc pochodzi ze sprawdzonego źródła. Sprawdziłam na sobie i wiem. Matki nie potrafią latać, ale wcale nie to jest absurdalne. Ja Wam powiem co jest. Ba! Ja Wam nawet pokażę. To schody prowadzące do mojej klatki:
(zdjęcia
robione tel)
Nie dość, że w stanie opłakanym, to jeszcze bez możliwości podjechania wózkiem. Dziecko moje nie potrafi jeszcze samodzielnie ich pokonać, albo chociaż poczekać aż mamusia zniesie wózek. Nie chcąc utrudniać ciężkiej doli Urzędnika spróbowałam najpierw sama rozwiązać problem. Prosiłam B., błagałam go, żeby rósł szybciej, jednak nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Chciałam się udać do Spółdzielni Mieszkaniowej, która jest blisko, jednak nie pójdę tam w godzinach urzędowania, bo wtedy nie zostawię B. samego, a Panie pracują tylko do 15. Zapytacie, czemu nie zabrać go ze sobą? Prawda, że proste? Otóż nie. Nie dlatego, że z domu nie wychodzę przez schody, bo przecież na spacery chadzam (zaraz wyjaśnie jakim cudem), ale dlatego, że aby się dostać do Spółdzielni trzeba pokonać górę schodów, uwaga: bez podjazdu. Zatem zadzwoniłam. Usłyszałam, że
"schody będą doprowadzane do poprzedniego stanu (czyt. przykleją brakujące kafelki) przed zimą, a o podjeździe dla wózków nie ma mowy, gdyż dziś są produkowane różne wózki i się nie da" Na to ja stwierdziłam, że przecież nie trzeba już montować tych staromodnych rynien, a Pani na to: "To i tak jest wykluczone, bo nie ma odpowiedniego pochyłu".
Obecnie nasze wychodzenie z domu prezentuje się następująco:
Ubieram B.
Idę na dół odpiąć wózek (nie mamy też piwnicy, bo mieści się tam archiwum Spółdzielni, więc przypinamy wózek na dole)
Znoszę wózek z klatki.
Przypinam wózek do poręczy.
Wracam po B.
Schodzę z B. i wszystkimi manatkami na dół.
Ładuję go do wózka, odpinam i w drogę.
Powrót to ten sam schemat, tylko w drugą stronę.
Jednak nie myślcie sobie, że ja się na tych biednych pracowników Spółdzielni Mieszkaniowej uwzięłam. W każdym razie nie tylko na nich. Jak się w tym kraju mieszka, to czasem człowiek potrzebuje z Poczty skorzystać. A to ktoś list pisany ręcznie chce posłać, a to babuszka rachunki zapłacić, a to blogerka komuś coś wysłać. Niestety Matka z wózkiem nie powinna mieć takich wymagań. W ogóle precz! Bo jeszcze takiej chciałoby się paczkę posłać/odebrać. I jeszcze pewnie z dzieckiem wejść! Zdaje się, że Urzędnicy nie przewidzieli iż Matki tak są przywiązane do swoich dzieci, że nawet na czas stania w pocztowej kolejce nie chcą dzieci przed Urzędem zostawić. Przecież poleżałby sobie taki berbeć w wózku, na chodniku, to by mu się nic nie stało. I podążając tym tokiem myślenia przedstawiam schody do Poczty. Tadam:
(zdjęcie
robione tel)
Może to tylko trzy schody, ale ja jednak nie potrafię wnieść dziecka razem z wózkiem.
Ale tak sobie po tym wszystkim myślę, że może ja jeszcze jestem Matka Nieopierzona i w końcu mi te skrzydła wyrosną. Będę mogła z dzieciem w wózku latać nad każdymi schodami, to się w końcu czepiać przestanę.
Judyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawiony po sobie ślad!