piątek, 28 lutego 2014

Filmowy Piątek. Klasyka Kobiecego Kina (II)



Dziś zabiorę Was do XVIII wiecznej Anglii. Jeśli czytaliście powieść Jane Austen "Duma i uprzedzenie" (wydana w 1813r), to doskonale znacie jej bohaterów, ciekawe wątki, czy zachowania społeczne angielskich wyższych sfer. Choć dla części sympatyków powieści jedyną słuszną ekranizacją był mini sereial wyprodukowany przez BBC z 1995 roku, ja z czystym sumieniem polecam ekranizację w reżyserii Joe Wright'a. Ogląda się ją lekko, a zarazem z zapartym tchem. Te spojrzenia, delikatne dotknięcie dłoni, ledwie zauważalny gest, napięcie...



"Duma i uprzedzenie" (Pride and Prejudice)
rok produkcji: 2005 - na podstawie książki wydanej w 1813 roku

reżyseria:  Joe Wright
występują: Keira Knightley, Matthew Macfadyen, Donald Sutherland, Brenda Blethyn, Rosamund Pike, Jena Malone, Carey Mulligan, Talulah Riley


W malowniczej miejscowości Netherfield mieszka rodzina państwa Bennet z pięcioma córkami Jane, Lizzy, Mary, Lydią i Kitty. Osobliwa pani Bennet matrwi się o godną przyszłość dla swoich niezbyt zamożnych córek. Zatem, kiedy docierają do niej wieści, iż na wieś sporwadza się młody i zamożny kawaler pan Bingley zaczyna wrzeć. Obsesyjnie stara się wydać swoją najstarszą córkę Jane z rzeczonego pana. Jak się okazuje sytuacja robi się o wiele ciekawsza, gdyż wraz z panem Bingley do Netherfield przybywa jego przyjaciel, jeszcze bardziej zamożny pan Darcy.

Jane i Lizzy Benet łączy nie tylko siostrzana miłość, ale także głęboka przyjaźń. Pierwsza z nich uchodzi za prawdziwą piękność Hrabstwa, a jednocześnie nie potrafi okazywać swoich uczuć. Natomiast Lizzy jest inteligentna, odważnie wygłasza swoje poglądy i nie przejmuje się opinią innych.


Mary stara się nadrabiać umiejętnościami muzycznymi, Kitty jest zapatrzona w swoją młodszą siostrę którą nieustannie naśladuje, a Lidia to mała kokietka, która szuka zainteresowania mężczyzn.


Cała rodzina panstwa Benet jest bardzo interesująca, z panią Bennet na czele. Choć lubi plotki, intrygi, uchodzi za niezbyt obytą czy mądrą, to kreacja tej postaci sworzona przez Brendę Blethyn jest świetna. Niezwykle zabawna, zwyczajnie nie da się jej nie lubić. Nie można również pominąć pana Benneta, zagraną przez Donalda Sutherland'a, który tworzy doskonały duet z Blethyn.

Przechodząc do kawalerów. Charles Bingley to bardzo przyjaźnie nastawiony gentleman, natomiast pan Darcy to inteligentny, krytyczny mężczyzna, któremu niełatwo jest nawiązywać nowe znajomości.


Mając taką mieszankę chrakterów, akcja filmu wciąga bez reszty, oczywiście w moim przekonaniu. Z przyjemnością wracam do tego filmu.







Miłego oglądania!

A tutaj znajdziecie poprzednią propozycję:

Filmowy Piątek. Klasyka Kobiecego Kina (I)




Tymczasem wypatrujcie w ten weekend listy Mam na "Spotkanie Blogujących Mam z Mama Silesia"!
Wybaczcie, że ostatnio było mnie mniej zarówno tutaj, jak i u Was, ale przepadłam w zgłoszonych blogach. Więcej o tym, przy okazji wyników :-)

Miłego weekendu!





Judyta.




wtorek, 25 lutego 2014

Tak niewiele nam potrzeba.



Choć lubimy ciekawe i wartościowe zabawki, piękne drawniane klocki, mięciutkie misie, układanki, to czasem największą wartość mają takie, które opierają się wyłącznie na wyobraźni. Zabawy, które nic nie kosztują, a ich wartość jest bezcenna. Takie, które pozwalają zobaczyć w zwykłym pozornie niepotrzebnym, przedmiocie "to coś".
Wiadomo, że klocek będzie klockiem, ale już karton, czy rolka może być rakietą, lornetką, samochodem, statkiem, magicznym wechikułem czasu...po prostu wszystkim. Dodając do tego uśmiech naszego dziecka, jego zainteresowanie, wielką fascynację, mamy zabawę idealną. Tak niewiele nam potrzeba, aby była magia.

Jak to zwykle w takich zabawach bywa spontaniczność jest ich najlepszym sprzymierzeńcem, dlatego wybaczcie nam spodnie całe w okruszkach, kiedy Ben pomagał mamie w kuchni, brak ostrości na zdjęciach spowodowany śmiechem, czy bałagan towarzyszący. Nam w zabawie nic, a nic to nie przeszkadzało!

Jeśli macie w zasięgu ręki, a podejrzewam, że odpowiedź brzmi twierdząco, to zachęcam do złapania rolki po ręcznikach papierowych i ziemniaczka, który zmieści się do środka. Ben sprawdził, że wkładanie go jedną sroną i szukanie, czy wypadł drugą, to wspaniała zabawa, która jest naprawdę wciągająca.




Jeśli natomiast jesteście szczęśliwymi posiadaczami nieco większego gabarytowo kartonu (u nas po pieluszkach, ale nie pogardzilibyśmy każdym innym), to w te pędy wskakujcie do środka i jedźcie na przejażdżkę! Ben przetestował brykę i stwierdza, że kierowca rajdowy jego wymiarów, ze sztabem pchających rąk jest w stanie wygrać każdy wyścig, a potem spędzić w niej długie, naprawdę wygodne chwile.



I nasza wersja "de lux":





A ile i czego Wam potrzeba, do świetnej zabawy?





Judyta.










poniedziałek, 24 lutego 2014

Moje wyprzedażowe zdobycze.


Tylko po co ja właściwie przyszłam? A tak, na wyprzedaże! Ufff, czyli kupiłam tylko to, po co przyszłam :-)

Pewnie każda z Was już dawno była, widziała i kupiła. Jednak mnie jakoś na tegorocznych wyprzedażach zabrakło i dopiero ostatnio udało mi się wyskoczyć na małe oględziny. Jak się okazało całkiem udane. Choć w większości sklepów króluje już nowiutka wiosenna kolekcja, to w Katowicach w sklepie Caliope jest wyprzedaż pełną parą. Nie wiem, czy jest to spowodowane zbliżającą się likwidacją sklepu, bo tak to dla mnie wygląda, ale ceny zdecydowanie uśmiechają się do portfela. I naprawdę można znaleźć ciuchy dobrej jakości (te które mam od dawna w szafie sprawdzają się w stu procentach) za śmiesznie niską cenę. Znacie ten sklep?



Jeśli mieszkacie w pobliżu, to może warto się wybrać!






Judyta.






sobota, 22 lutego 2014

Nocne batalie.



Cudowny, mały Aniołek, pluska się błogo w wanience, z rozbrajającym uśmiechem, opatulony w ręcznik chętnie współpracuje przy wycieraniu, a potem z ochotą oddaje się relakusjącej mocy masażu. Ubranie w piżamkę komentuje słodkimu "aguguga", poczym obdarowany całusem i milusim uściskiem zamyka oczka w swoim łóżeczku, by śnić o kolorowych misiach. Następnego ranka budzi uroczym gaworzeniem swoich rodziców o wspaniałej porze jaką jest ósma rano...

*A potem się budzisz i orientujesz, że dopadła Cię rzeczywistość, jest środek nocy, a Ty po raz czwarty zostajesz wyrwana ze snu głośnym ueeeeeee! Co oznacza jedno: Weź mnie na ręce natychmiast!

Jeszcze do niedawna tak wyglądała nasza rzeczywistość. Kąpiel co prawda zawsze była przyjemna, masaż z odpowiednimi, zabawnymi dźwiękami z ust mamy, też lubimy, ale już noc wyglądała koszmarnie. Ben budził się kilkakrotnie. Przeważnie festiwal pobudek zaczynał się w okolicach 23:00 i trwał do rana z różną częstotliwością. Zawsze kończyło się to wstawaniem z łóżka, noszeniem Bena przez chwilę, odłożeniem go do łóżeczka i modleniem się, żeby spał. Miałam wrażenie, że im bardziej mi zależy, tym czym częściej On się budził.

W końcu bliska nocnego załamania nerwowego (przy wstawaniu średnio raz na godzinę) postanowiłam, że czas podjąć walkę. Przecież doskonale pamiętałam czasy, kiedy Ben skończył trzy miesiące i przesypiał całe noce. Ostatnie karmienie miał wieczorem i potem czekałam aż sam się obudzi na kolejne, a robił to dopiero rano. Zewsząd słyszałam jak to wspaniale mieć takie dziecko. I doceniałam taki stan rzeczy bardzo!
Jak to w życiu bywa idylla nie trwała zbyt długo. Po skończeniu szóstego miesiąca życia zaczął się magiczny etap pt. "ząbkowanie". Marudne dni, niespokojne noce. Byłam w stanie to zrozumieć, przecież jemu też było ciężko. Pierwsze ząbki dały nam wszystkim popalić. Jednak zorientowałam się, że z czasem (teraz Ben ma 15 miesięcy) zaczął traktować te pobudki mechanicznie. Ta sama godzina, potem jeszcze trzy cztery wstawania...

Próbowaliśmy różnych metod. Coraz to krótszego noszenia. Przychodzenia do niego jednego dnia po minucie od momentu kiedy zaczynał płakać, drugiego po dwóch itd. Dawania misia do przytulenia... Nic nie skutkowało.
Zmieniliśmy strategię. Teraz po wszystkich zabiegach pielęgnacyjnych, mleczku, umyciu ząbków, biorę go na ręce, przytulam, chwilkę kołyszę do snu i odkładam do łóżeczka. Kiedy przychodzi mu się obudzić i nie pomaga przeczekanie, aż sam się uspokoi i pójdzie spać (wcześniej też nie biegłam do niego odrazu, ale to raczej nic nie dawało) podchodzę do łóżeczka, głaszczę po główce, podam pieluszę flanelową z którą śpi, a w ostateczności przewrócę go na drugi bok i zostawiam. Czynność powtarzam tyle ile trzeba, ale pod żadnym pozorem nie biorę na ręce. I wiecie co? DZIAŁA!

Na polu bitwy mamy już sukcesy. Ostatnie noce były już całkowicie przespane!

Cudowny, mały Aniołek, pluska się błogo w wanience, z rozbrajającym uśmiechem i opatulony w ręcznik z kapturem chętnie współpracuje przy wycieraniu, a potem z ochotą oddaje się relakusjącej mocy masażu. Ubranie w piżamkę komentuje słodkimu "aguguga", poczym obdarowany całusem i milusim uściskiem zamyka oczka w swoim łóżeczku, by śnić o kolorowych misiach. Następnego ranka budzi uroczym gaworzeniem swoich rodziców o wspaniałej porze jaką jest ósma rano...

* Nie ma żadnej gwiazdki, bo nasz sen tał się prawdziwy i oby trwał jak najdłużej. Już my o to zadbamy.





A jak wyglądają Wasze bitwy na tym polu, a może to sama sielanka?





Judyta.

środa, 19 lutego 2014

Dzielny pacjent i chorzy doktorzy.

Znacie to. Służba zdrowia - chora, lekarze - co jeden to inna opinia, szczepionki - rodzicu decyduj, ale jaby co to my umywamy rączki.
Boli mnie taki stan rzeczy, ale człowiek czasem bardziej niedomaga niż system, więc do lekarza się udaje. I wierzy, ufa, że znajdzie pomoc. A jeśli w dodatku chodzi o dzieci, to...
Zaczęło się jeszcze przed końcem zeszłego roku. Suche plamki na ciele, potem  bardzo drobna czerwona wysypka. Pani doktor - pediatra, obejrzała i stwierdziła, że to prawdopodobnie Atopowe Zapalenie Skóry jej zdaniem spowodowane alergią na krowie białko. Zalecenie całkowitego odstawienia produktów je zawierających (wszelkiego nabiału, białko jaja, zmianę mleka na mleko dla alergików). Przyznam, że podejrzliwie podeszłam do tej diagnozy. Nauczyłam się już, że nie wszystko, co słyszymy ma faktyczne potwierdzenie w rzeczywistości. Alergii w rodzinie brak, kiedy Ben miał pół roczku i nagle nie chciał mleka, też postawiła tą samą diagnozę. Wtedy okazało się, że po prostu przez ząbkowanie nie chce pić z butelki, tylko łyżeczki, a żadna alergia nie miała miejsca. Jednak obecna wysypka źródło mieć musiała. Pomyśleliśmy zatem, że może warto zastosować się do rad, w końcu lekarzami nie jesteśmy i nie ma sensu upierać się na swoim, skoro nie mamy wiedzy medycznej. I to mnie właśnie w tym całym procesie doprowadza do szału. Wiesz, że lekarz być może nie ma racji, że nie przeprowadził dokładnego wywiadu, że nie ma wyników badań, ale z drugiej strony masz przed oczami "a co jeśli, to ja się mylę? Co jeśli przez swoje domysły mu zaszkodzę?".
Wczoraj wspominałam Wam na fb, że udaliśmy się z tematem do alergologa. I tu wielkie zdziwienie na zakazy w diecie. Idąc tym tropem, to powinen być szlaban na jedzenie jabłek, marchewki, czy pietruszki, bo przecież wszystko może uczulać - rzekł doktor. Zdaniem alergologa AZS ujawniłby się wcześniej. Zalecenie powrotu do produktów zakazanych, dodatkowe badania na najbardziej uczulające alergeny i kolejna wizyta za miesiąc.

Nasz mały dzielny pacjent. Wszystko znosi z uśmiechem na twarzy. W poczekalni, czekając godziny na przyjęcie przez lekarza zajmuje się zwiedzaniem, rozdawaniem uśmiechów, zaczepianiem nieznajomych - On! Mój mały wrażliwiec! Ten sam, co to lęki ma zawsze w kieszeni ze sobą. Tylko raz sprawdził czy napewno za nim idę. Chce chodzić wszędzie, zobaczyć wszystko, poznać każdego. Na ręce nie dałby się wziąć, ale z bliska się przyjrzy, pokaże swoich dwanaście ząbków, przytaknie swoim irokezem, a nawet spróbuje z cudzą zabawką czmychnąć.

Po długim oczekiwaniu, na spacerze w wózku chętnie posiedzi. Katowice, tak rzadko ostatnio odwiedzane, obejrzy, a potem słodko zaśnie w drodze do domu. Dzielny pacjent, bo żeby u nas chorować, to trzeba mieć zdrowie!

Górnośląskie Centrum Kultury


Stary Dworzec


ul. Mariacka


ul Mariacka

ul. Mariacka


Galeria Katowicka




Judyta.



poniedziałek, 17 lutego 2014

Strój miesiąca. Luty




O tak, tutaj chodzi o modowe zapędy. Jak każda dziewczynka, a potem kobieta lubiłam i lubię ciuchy. I jak niemal każda (a przynajmniej każda mi znana) kobieta cierpię na przypadłość "nie mam się w co ubrać". Jeśli dołożyć do tego "maminą wygodę" przedkładaną nad szykowny wygląd, to mamy już prawdziwy krach. Dlatego postanowiłam się zmobilizować i postarać o wykorzystanie moich ubrań w sposób, który pozwoli mi czuć się dobrze, wygodnie i ładnie. Od razu uprzedzam, że żadnym "modowym guru" nie jestem (i nie aspiruję). Tutaj chodzi o zabawę, inspirację i przede wszystkim mobilizację!

Nie chcę zarzucić Was toną "stylizacji", bo to nie jest blog o tej tematyce, a jedynie raz w miesiącu zaprezentować moje zmagania z tematem. Macie ochotę mnie oglądać? :-) Dajcie znać!

Na pierwszy ogień bierzemy dwa zestawy, jeden naszyjnik.
Pierwszy, w moim przekonaniu, kolorystycznie  wyglada na jesienny . Jest czerń, szarość, brąz i kropla złota. Jednak te kolory są tak naprawdę uniwersalne, klasyczne i pasują w każdej sytuacji i o każdej porze roku. Kiedy nie mam ochoty rzucać się w oczy mocnymi kolorami, właśnie takie zestawienie uważam za dobry pomysł. W tym stroju czuję się dziewczęco, a jednak na luzie.







Płaszcz C&A
Sweter Cubus
Spódniczka Sophie
Torebka Luigi
Buty Primmark

Drugi zestaw, to totalna wygoda, ale nie w wydaniu wyciągniętego dresu :-). Koszula w kratkę (choć różu nie lubię, to dla tej koszuli zrobiłam wyjątek), szare spodnie, uggly buty (niestety nie są orginalne), kurtka od Dorothy Perkins i ten sam naszyjnik, co wcześniej. Sądzę, że czarna lakierowana torebka sprawia iż ten zestaw nie jest za bardzo sportowy.








Kurtka Dorothy Prekins (kupiona w SH)
Koszula Redherring
Spodnie &NOW
Torebka Atmosphere
Buty Terranova


Koniecznie dajcie znać, czy interesują Was tego typu posty raz w miesiącu, czy może błądzę jak dziecko we mgle... :-)





Judyta.





niedziela, 16 lutego 2014

Pokaż pazur...czyli buszowanie w SH.

Za każdym razem, kiedy wspominam o swoich zakupach w Second Hand dostaję od Was wiadomości z zapytaniem, gdzie się te SH znajdują. I nie martwcie się, taka lista powstanie. Jednak musicie uzbroić się w cierpliwość. Muszę poczekać na moment, kiedy będę miała z kim zostawić Bena, bo maraton po SH podejrzewam nie jest to, czego oczekuje od spaceru.

Zapewniam Was, że sklepy tego typu, w których można znaleźć prawdziwe perełki są wszędzie. Nie tylko tam, gdzie ja zaglądam. Jestem przekonana o tym, że w Waszej miejscowości też znajdują się takie punkty z niepowtarzalnymi egzemplarzami, tylko trzeba wiedzieć jak szukać. Dlatego w oczekiwaniu na konkretną listę adresów z mojego regionu, a także dla tych, którym Śląsk nie po drodze (szkoda, bo Śląsk jest wart odwiedzenia) :) przygotowałam krótki poradnik:

"Pokaż pazur...czyli buszowanie w SH!"*

*traktujcie z przymróżeniem oka.

Być może, u kogoś z Was ten tekst wywoła uśmiech, ktoś inny przytaknie głową, bo dobrze to zna, a ktoś popuka się w czoło :-)

1. Nowy towar pojawił się w miście


Już z daleka widać tłum kłębiący się przed drzwiami najlepszego secondhandu w okolicy. Ósma czterdzieści rano i pięć stopni mrozu, ale to nie przekonuje łowców do pozostania w domach. Jest dostawa nowego towaru i nikt nie chce przegapić najlepszych okazji. Zbliża się godzina zero. I nagle coś drgnęło, coś zaskrzypiało… cała na przód!

Każdy szanujący się SH ma swój dzień dostawy nowego towaru, który jest dumnie ogłaszany (trzeba się dowiedzieć kiedy to jest w Twoim SH). W ten dzień jest największy ruch, czekanie pod drzwiami, rozpychanie się łokciami. To sport ekstremalny dla wytrwałych, ale warto. Wtedy bowiem, zaraz po otworzeniu sklepu można znaleźć najlepsze kąski. Prawdziwy łowca wie, że jedyną sensowną taktyką jest brać wszystko i dopiero potem oceniać, co się zabrało. Przeglądając po kolei wieszaczki i zastanawiając się nad każdą rzeczą tracisz cenne sekundy! Wybranie się do SH w dniu towaru, ale już po dzikim tłumie z rana, też jest dobrym pomysłem. Trzeba jednak liczyć się z faktem, że towar jest już przebrany, co nie oznacza, że nie ma tam gdzieś naszej perełki.

2. Szklanka do połowy pusta.

Obniżka cen o 50%, wszystko za 2zł za 1zł. W jednym z SH do których kiedyś chodziłam taka była właśnie kolejność obniżek wraz ze zbliżająca się datą nowego towaru (wszystko za 1zł było na dzień przed). I wiele SH stosuje takie zasady, żeby wyprzedać ciuchy przed napływem nowych. Co prawda towar jest już naprawdę mocno przebrany, ale warto się wybrać. Zawsze można kupić zwykłe topy, które są bazą do wielu ubrań itp. Ja na takiej przecenie kupiłam kiedyś zimową kurtkę Doroty Prekins za całe 2zł (na zdjęciu poniżej, obok chabrowa kurteczka kupiona bez przeceny za 20zł)




3. Prawo dżungli, czyli polowanie, oglądanie, przymierzanie.

Polowanie.

Nie dajcie się zwieść szczupłym nóżkom w szpilkach, czy delikatnej dłoni opatrzonej w bransoletkę. To tylko pozory. Fałszywa uprzejmość: „Przepraszam nie bierze pani tego sweterka? Rzeczywiście ten krój jest nieco dziwny… ale wie pani co? Ja go sobie przymierzę”. A kiedy nie dasz za wygraną budzi się prawdziwa bestia. Dzika, nieokiełznana bestia. Dostrzegasz obłędny wzrok, który wydawał się być taki miły, zauważasz, że dłonie mają zaostrzone pazurki, a szpilki zaczynasz postrzegać jako potencjalne narzędzie zbrodni... Dlatego polowanie dobrze jest zaplanować.

Zaraz po wejściu warto zlustrować SH w poszukiwaniu rzeczy które ewidentnie przykują naszą uwagę. Kiedy odrazu skupimy się na systematycznym przeczesywaniu wieszaków może się okazać, że nim dotrzemy do tej perełki już jej tam nie będzie. Najlepiej wcześniej też przemyśleć jakie kolory, wzory, materiały nas interesują. Ja patrzę na upchane wieszaki całościowo i odrazu wyłapuję ciekawy wzór lub dobrej jakości materiał. Wierzcie mi, to widać z daleka. Każdą rzecz, która nam się spodoba warto odrazu wziąć ze sobą, nawet jeśli nie jesteśmy pewni. Zawsze można się zastanowić przeglądając kolejne wieszaki, a zostawiając ją na miejscu ryzykujemy bezpowrotną stratą.

Długa marynarka z Top Shop za 10zł, kurteczka w pepitkę za 7zł


Oglądanie.

Każdą rzecz trzeba dokładnie obejrzeć. Najlepiej w świetle dziennym, przy oknie. Kiedyś kupiłam sukienkę, która wyglądała idealnie, a w domu okazało się, że ma pozaciągane nitki. W kiepsko oświetlonym SH nie widać takich mankamentów, ale wystarczy jeden rzut oka pod światłem i nic się nie ukryje. Zastanówcie się też nad materiałem i przeznaczeniem danej rzeczy. Do czego będziecie ją nosić? Czy pasuje do reszty ubrań? Czy naprawdę się Wam podoba? Trzeba pamiętać, że niska cena nie może być jedynym argumentem do zakupu. Wierzcie mi łatwo popaść w zakupowe szaleństwo za grosze, a potem okazuje się, że większość z tych rzeczy nie jest noszona. Czy to jest oszczędność? Wręcz przeciwnie. Kiedyś nałogowo kupowałam wszystko co na mnie pasuje i w efekcie miałam całą szafę rzeczy....których nie nosiłam :-) Nauczyłam się wybierać tylko to, co mnie naprawdę interesuje.

Przymierzanie.

I bez przymierzania, byłam pewna, że to TE spodnie. Jednak jakiś mięciutki i delikatny, jak kaszmirowy sweterek za połowę ceny głosik, szeptał mi do ucha „przymierz”. Posłusznie udałam się za kotarę, wsunęłam idealnej długości nogawki i dopiero przy zapinaniu zobaczyłam straszną rzecz. Te cudeńka były roztargane, z boku na szwie, od kieszeni aż po pas! 

Takie historie zdarzają się często. Coś, co na pierwszy rzut oka wygląda dobrze, dopiero przy przymierzeniu okazuje się być uszkodzone, za szerokie, za krótkie, lub po prostu źle leży. Normalna sytuacja, że ubrania mierzymy. Jednak w SH często jest tylko jedna przymierzalnia, a tłum spory. Warto zatem pokusić się o przymierzenie rzeczy po prostu w sklepie, gdzie często jest do dyspozycji lustro. Trzeba jednak pamiętać, że wygodne, obcisłe ubranie na sobie to podstawa. Łatwo wtedy szybko coś zmierzyć i mieć dobry podgląd na faktyczny wygląd przymierzanego ciucha na naszym ciele. Oczywiście w ten sposób nie zmierzymy wszystkiego. Choć pamiętam nie jedną sytuację, w której powiedzmy dojrzalsze panie potrafiły tak zamotać bluzką pod swoim ciuchem, że już po chwili miały na ciele przymierzaną rzecz, a swój ciuch w ręku :-) Tak jak wspomniałam sport ekstremalny.





Zatem na łowy! Tylko pamiętajcie: oczy szeroko otwarte, bo ubrania znikają nawet po włożeniu do koszyka!



Judyta.






piątek, 14 lutego 2014

Filmowy Piątek. Klasyka Kobiecego Kina (I)

Po całym tygodniu, wypełnionym po brzegi zajęciami różnej maści, mam ochotę na chwilę tylko dla siebie. Kiedy Ben zamyka oczka śniąc, jest wieczór a światło już nie "te", zamiast książki wybieram film. Taki, który zabierze mnie w przyjemną podróż, wzruszy, rozweseli, zaprze dech w piersiach, czy zaskoczy. Dlatego rozpoczęłam kompletowanie swojej własnej filmoteki. Jednak nie jest to pogoń za nowościami. Wręcz przeciwnie, to moja subiektywna lista Klasyków Kobiecego Kina, w której będę prezentować wybraną pozycję w każdy Filmowy Piątek. Pozycje do których lubię wracać, które są ponadczasowe i zawsze warte obejrzenia.



Być może jeszcze tego o mnie nie wiecie, ale uwielbiam "stare" kino, tamnten czar, muzykę, którą też wolę od tej współczesnej. Taka staruszka kulturalna ze mnie. Nawet western z przyjemnością obejrzę, ale to akurat pewnie dlatego, że doskonale pamiętam i z sentymentem wspominam, niedzielne południa, kiedy nadawali właśnie jakiś western, a ja waraz z moim Tatkiem siadaliśmy przed ekranem. Byliśmy wtedy już po pysznym obiedzie, który w niedziele zawsze gotował mój Tatko i pachniało nim już o jedenastej. W samo południe byliśmy gotowi na dziką strzelaninę. Nie martwcie się jednak, westernów proponować nie będę.

Wracając do naszego cyklu...

Być może ktoś z Was skusi się na powrót do klasyki i odpręży oglądając w weekend przyjemne kino. Macie ochotę się przyłączyć? Ja mam swoich faworytów, jeśli jednak chcecie podrzucić jakiś tytuł, to będzie mi bardzo miło. Możemy taką filmotekę stworzyć razem.

Na początku jako, że rozpoczęcie cyklu przypada w Walentynki, proponuję coś lekkiego, romantycznego, z niemałą dawką humoru.

"Jak poślubić milionera" (How to Marry a Millionaire)
rok produkcji: 1953
reżyseria: Jean Negulesco
występują: Betty Grable, Marilyn Monroe, Lauren Bacall, Rory Calhoun, Cameron Mitchell, William Powell.

To opowieść o trzech atrakcyjnych modelkach: Schatze, Poli i Loco, które mają wspólny cel. Każda z nich chce jak najszybciej wyjść za mąż. Jednak stawiają warunek, nie chodzi im bowiem o "zwykłego" gentlemana, kandydat musi być milionerem!



Aby to osiągnąć urocze blondynki uknuły misterny plan. Wynajmują luksusowy apartament na Manhatanie, starają się bywać w towarzystwie i żyją ponad stan. To porwadzi do niejednej wyprzedaży eleganckich mebli, czy zakupów na koszt nowo poznanych gentleman'ów.



Bohaterki filmu różnią się od siebie na każdym kroku. Schatze, jest bardzo zdeterminowana, Pola przez swoją wadę wzroku i niechęć do noszenia okularów mało rozgarnięta, a Loco plasuje się gdzieś pomiędzy. Każda z nich na swój sposób dąży do znalezienia idealnego kandydata na męża. Po drodze spotykają je zaskakujące, czasem niezbyt miłe, a czasem śmieszne sytuacje. Czy uda im się "złapać" milionera? Czy wybiorą małżeństwo dla pieniędzy? Czy naprawdę tego właśnie chcą?





Kadry pochodzą z filmu "Jak poślubić milionera"



Miłego oglądania! I...








Judyta.





środa, 12 lutego 2014

Dziecko a technologie.



Coś mnie zaczęło przerażać. Od początku przecież pewna byłam, że moje własne dziecko niewolnikiem technologii nie będzie. Wprawdzie nie zaliczam się do żadnej skrajności, wiem, że dzisiejsze czasy są jakie są i zupełnie uciec przed tym się nie da. Nie oszukujmy się, jeśli odetniemy dziecku dostęp do wszystkich nowości technologicznych, to napewno tym sposobem w istocie nie działamy na jego korzyść. Ot choćby, obsługa komputera w dzisiejszym świecie pracodawców, to zupełna podstawa.
Wspaniale wspominam dzieciństwo bez internetu, tabletów, iphone, x-boxa, laptopa itp. gdzie jedynym sposobem na spotkanie było umówienie się następnego dnia na trzepaku o tej samej porze. Wspólne zabawy to było chowanego, a nie gry przez portale społecznościowe. Jednak nie ma co się oszukiwać, te czasu już nie wrócą. Dziś rzeczywistość jest inna. Komputery w większości są nieodłącznym narzędziem pracy, telefon formą kontaktu ze współpracownikami, rodziną, znajomymi, przykłady można mnożyć.
Wiem jednak, że nie pozwolę na to, aby świat "maszyn", telewizji, gier, komputera, świat wirtualny pochłonął Bena bez reszty, bez żadnej kontroli. Dzieci, to zdolne bestie i przyswajają wiedzę w takim tempie, że ciężko za nimi nadążyć. Nie raz i nie dwa Ben widzał jak rozmawiamy przez komórkę, jak piszemy wiadomość, jak zmieniamy kanał w tv (choć ten akurat mało jest u Nas używany). I teraz, kiedy uda mu się na moment dorwać pilot, odrazu kieruje go na tv i trzyma w górze z nadzieją, że ten się uruchomi. Jak tylko zdoła przechwycić na moment telefon, to przykłada do ucha, albo patrzy na niego i przesuwa po nim palcem. Wiadomo, że to naturalne iż powtarza to, co zobaczył, ale On jest przekonany o tym, że wszystko uruchamia się palcem. Po każdym urządzeniu jeździ swoimi malutkimi paluszkami i kiedy tak na niego patrzę, uświadamiam sobie, że technologia wkrada się do jego życia od samego początku. On nie będzie wiedział jak to jest żyć w świecie bez komórek, tabletów, smartfonów. Bynajmniej nie dlatego, że zamierzamy puścić go "samopas", ale dlatego, że tego świata już nie ma.
Być może przesadzam, ale martwi mnie wizja ludzi którzy nie doświadczyli życia bez tych wszystkich ułatwień, machnięcia ręką na dany sprzęt, czy ledwie poruszenia jednym palcem. Czyżby projekcja populacji leżącej nieustannie w jakimś kosmicznym fotelu ze zdalnym sterowaniem i wszystkim czego nam potrzeba na jedno kliknięcie była coraz bardziej realna?

Zdecydowanie mnie to przeraża...


zdjęcie




Judyta.